#1 2012-09-14 09:15:23

Driada

Administrator

Zarejestrowany: 2012-02-11
Posty: 286
Punktów :   

Obyczaje barmańskie

Życie pod dobrą datą .
www.swiat-alkoholi.pl


O tym, że co cztery lata luty ma 29 dni, wie każde dziecko. Ale 31-dniowy listopad zdarzył się tylko raz, w 1931 roku. Bo właśnie 31 listopada tego roku – jeśli wierzyć metryce urodzenia – przyszedł na świat Jan Himilsbach.

Skąd taka przedziwna data? Sam Himilsbach różnie tłumaczył ten fakt, zawsze jednak jako winowajca tej pomyłki występował alkohol. Raz miała to być pijana urzędniczka, która wpisała błędną datę do metryki, innym razem ojciec przyszłego pisarza i aktora, który po kilkudniowym oblewaniu narodzin syna zapomniał, kiedy dziecko przyszło na świat i podał w roztargnieniu dzień nieistniejący w kalendarzu. Błąd ten nigdy nie został skorygowany i w dowodzie osobistym Jana Himilsbacha również widniała ta absurdalna data.

Prawdy, bujdy?
W filmie Małgorzaty Łupiny i Stanisława Manturzewskiego, zatytułowanym „Himilsbach – prawdy, bujdy, czarne dziury”, ukazane zostały koleje losu Jana Himilsbacha. Autorzy odnaleźli w jego rodzinnym mieście, Mińsku Mazowieckim, ludzi, którzy pamiętali zarówno małego Jasia, jak i jego matkę, tajemniczą, unikającą kontaktów z sąsiadami Rosjankę. O ojcu natomiast jedni mówili, że był Niemcem, inni, że Żydem, jeszcze inni, że Tatarem znad Bajkału. A byli też i tacy, którzy twierdzili, że chłopiec był synem całego 7. pułku ułanów z Mińska. Jana Himilsbacha zapamiętali wszyscy jako Iwana Hymmelbacha. Na pewno wiadomo jedno – chłopiec nie miał łatwego dzieciństwa, zajmowała się nim matka, zdana na łaskę i niełaskę przygodnych partnerów. W jej domu częściej na stole pojawiała się wódka, niż chleb.
Właściwie o życiu Himilsbacha wiemy tyle, ile on sam zechciał ujawnić. Na przykład wiadomo, że tuż po wojnie, jako nieletni szuler, znalazł się w poprawczaku. Niedługo po opuszczeniu jego murów, w 1947 roku trafił do więzienia za kradzieże na kolei.
Po wyjściu pracował w kamieniołomach w Strzegomiu, później był rębaczem w kopalni „Boże Dary”, w miejscowości o złowieszczo brzmiącej nazwie Kostuchna. Zanim w 1951 roku dotarł do Warszawy, gdzie osiadł na dobre, zdążył jeszcze być tragarzem portowym i palaczem na kutrach rybackich w Gdyni.
W stolicy obudziły się w Himilsbachu ambicje intelektualne. Już w 1951 roku zadebiutował jako poeta, a po kilku latach (1959 r.) wydał zbiór opowiadań „Monidło”. Pracował – najpierw jako kamieniarz w Zakładach Konserwacji Architektury Monumentalnej, później jako palacz na statkach Żeglugi Śródlądowej na Wiśle. Podjął też naukę – na Uniwersyteckim Studium Przygotowawczym (w strukturze ówczesnego systemu oświaty funkcjonowały takie kursy, mające wyrównać braki w edukacji u młodzieży robotniczej i chłopskiej). Później Himilsbach został studentem tzw. WUML-u, czyli Wojewódzkiego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu. Edukację przerwało powołanie do wojska.

Książę naturszczyków.
Kariera niedouczonego kamieniarza byłaby prawdopodobnie dożywotnim przeznaczeniem Himilsbacha, gdyby nie fakt, że już na początku lat 50. ubiegłego wieku odkrył w sobie pociąg do literatury. Jego specjalnością były krótkie opowiadania „z życia wzięte”, z tego życia, które ich autor znał najlepiej. Stąd w kolejnych zbiorach jego opowiadań spotykamy całą galerię postaci wydobytych z szarego tłumu, niczym się niewyróżniających, pospolitych, nieraz prostackich, z pogranicza marginesu i świata przestępczego.
Wielu kwestionowało talent pisarski Himilsbacha. Rzeczywiście, można mu zarzucić pewną nieporadność językową, jakąś trudną do zdefiniowania chropawość stylu czy nie zawsze szczęśliwą konstrukcję opowiadań. Czasem trudno nawet domyślić się, po co niektóre z nich w ogóle zostały napisane, co skłoniło autora, żeby podzielić się z czytelnikami historyjką pozbawioną jakiejkolwiek puenty. A jednak ma swoje trwałe miejsce w historii polskiej literatury. Osiągnął to, na czym mu najbardziej zależało.
– Himilsbach chciał być artystą, temu celowi poświęcił całe życie – wspomina Roman Śliwonik w książce „Portrety z bufetem w tle”. – Również dla sławy. I strawy. Był kamieniarzem, marynarzem słodkich wód, pisarzem, aktorem, jeździł z objazdowym kabaretem. Pisał powoli, tworzenie nie szło mu łatwo. Opatrzność zesłała Marka Piwowskiego, który odmienił jego życie. Od „Rejsu” zaczęła się jego praca w filmie, dająca zarobek, sławę i satysfakcję.
– Jadę na podsynchrony – chrypiał. – Postaw piwo, bo nie mogę mówić.
Himilsbach zapewne polemizowałby z tezą o opatrznościowej roli Marka Piwowskiego. Jak wspominają inni przyjaciele pisarza, twierdził on, że tylko dzięki jego namowom Piwowski poszedł studiować reżyserię.
Tadeusz Konwicki nazwał kiedyś Himilsbacha księciem naturszczyków – mając na myśli jego aktorstwo i Marcelem Proustem spod budki z piwem – mówiąc o nim jako o pisarzu. Była w tych określeniach kpina, ale podszyta dużą dozą życzliwej sympatii. Tak się bowiem składa, że Himilsbach potrafił zjednywać sobie ludzi, chociaż wiele przykładów, jakie znajdujemy we wspomnieniach jego przyjaciół i znajomych świadczy o tym, że kontakty z nim nie zawsze należały do lekkich, łatwych i przyjemnych. Często pijany, a przynajmniej na lekkim rauszu, nie tolerował krytyki. Dyskusje z nim były prawie niemożliwe, ponieważ najczęściej stosowanym przezeń argumentem w polemice były przekleństwa i obelgi, miotane pod adresem oponenta. Jak to na przykład miało miejsce podczas pewnego wieczoru autorskiego w Krakowie, opisanego również przez Romana Śliwonika.
Spotkanie rozpoczął ktoś, może aktor, kto próbował przeczytać prozę Janka. Całe spotkanie upłynęło pod znakiem różnych prób. Próba czytania, wzajemnego zrozumienia, dyskutowania (...) Janek znieważył człowieka dukającego jego opowiadanie i zaczął czytać sam.
Słuchanie nietrzeźwego i czytającego Himilsbacha było przeżyciem tak strasznym, że aż niewyobrażalnym i niezrozumiałym. (...) Bo tylko ja wiedziałem, że Janek pisać umie, ale czytać nigdy się nie nauczył.
– Janku, przestań. (...) Przecież i tak wszyscy wiedzą, jak piszesz!
– Też racja – przyznał Janek i napił się piwa.
– Panie Himilsbach!!! Panie Himilsbach! – z pierwszego rzędu zaczął się wznosić, wibrować, dygotać głosik dziewczyny. – Przecież pan w ogóle nie potrafi pisać! To nie tylko nie jest literatura, to jest coś strasznego, napisanego nie po polsku, bez sensu, bez myśli, bez kompozycji, to urąga polszczyźnie i nam wszystkim! (...) w chwilową ciszę wszedł ochrypły głos autora.
– A co pani w ogóle robi? – spytał niebezpiecznie spokojnie Himilsbach.
– Jestem studentką na wydziale filologicznym. Na uniwersytecie.
– To do garów, k...o! – ryknął Himilsbach.
(...) Himilsbach nie obrażał dla samej przyjemności obrażania. Klął na spotkaniach, bo to on czuł się bezradny. Jan wierzył w siebie, w swoje pisanie, wierzył, że jego proza jest dobra. Był pisarzem i jeśli ktoś w to wątpił, obrażał całą literaturę, nie tylko jego. To nie Himilsbach pisał źle, to ktoś krytykujący nie poznał się na jego pisaniu. Himilsbachowi własna proza bardzo się podobała.
Podobnie był przekonany co do tego, że jest wybitnym aktorem. Tadeusz Konwicki też cenił jego, nieskażoną chwytami wyuczonymi w szkołach aktorskich, obecność na planie filmowym. Jednak Śliwonik, przyjaźniący się z Himilsbachem przez kilkadziesiąt lat, miał na ten temat zupełnie inne zdanie:
Niewiele razy widziałem Janka rozmazanego, ale kiedyś rozbeczał się i to nie wódka w nim łkała. Płakał z powodów artystycznych.
– Czy ty wiesz – pytał szlochając – co Wajda powiedział o mnie? Czy ty wiesz?
– Domyślam się.
– Wiesz? Powiedział, że póki żyje, Himilsbach nigdy nie zagra w jego zespole filmowym. Ani u niego.
– To też rozumiem.
– Że nigdy nie zagram! – rozpaczał ugodzony.
– Andrzej Wajda miał prawo tak powiedzieć. Powinieneś zrozumieć, że jesteś przede wszystkim pisarzem. Pamiętaj o tym.
Jan nie pamiętał.
Płakał w nim i klął artysta. Skrzywdzony przez świat, czasem nie uznający naszego powołania, o którym często wie jedynie powołany.
Himilsbach wierzył w to, co robi. (...)
Może Janek miał rzeczywiście jakieś zdolności aktorskie, tylko dlaczego nie mogłem ich dostrzec w jego filmowych rolach i rólkach? Sfotografowana kamienność jego filmowej twarzy była zapisem czystej nieporadności. I tylko tak odbierałem, speszony, jego grę, pozbawioną ładnej naturalności, która na co dzień ocieplała Jana od stóp do głów. A może filmowano ten jego brak zdolności?
Warto wspomnieć jeszcze jeden wieczór autorski, jaki odbył się w Rzeszowie wiosną 1981 roku. Dość barwnie opisał to spotkanie ówczesny prezes Rady Krajowej Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy, Wiesław Zieliński.
Kiedy uściskałem Janka, przywitał mnie charakterystyczną chrypką:
– Kłaniam się nisko, po same dupisko!
(...) Zaskoczył mnie całkowicie:
– Wiesiek, nie będę pił! Moja Basica (żona Himilsbacha – J.W.) nafaszerowała mnie lekarstwami. Boję się, że wykorkuję... Ale ty, k...a, możesz haratnąć z gwinta!
Nie haratnąłem, bo chociaż lubiłem się napić, nie był ze mnie tęgi pijak. (...)
Przy obiedzie, gdy poprosiłem o setkę czystej wódki, Himilsbach zaczął zdradzać pierwsze objawy dojrzewania do popełnienia właściwych czynów.
– Może spróbuję jak ty, maleńkiej gorzałki... Szlag mnie chyba nie trafi?
Zaproponowałem:
– Janek! Jak ma cię trafić po setce, to wypijmy całą butelkę.
Popatrzył z sympatią i bez chwili wahania zawołał:
– Panie kelner, butelkę czystej, poproszę!
Nie trafiło go po setce, a po półlitrówce wyglądał na nowo narodzonego. Niespodziewanie pojawili się jego znajomi i połączyliśmy biesiadne stoły. (...) W tak podniosłej intelektualnie atmosferze przyszło nam pokonać jeszcze kilka następnych butelek.
Dobrze, że pojawiła się organizatorka spotkań gościa z Warszawy. (...) Zawiozła Himilsbacha do studenckiego miasteczka, gdzie czekali czytelnicy spragnieni intelektualnego spotkania.
Ponieważ pisarz też był spragniony, rzucił na powitanie:
– Ty, student, przynieś mi piwa!
Jeden z młodych ludzi poderwał się ochoczo, a Janek pożegnał go czule:
– Tylko, k...a, żeby było zimne!
Dostał brawa od młodzieży, która pierwszy raz spotkała luminarza prozatorskiego w stanie wskazującym a przy tym tak bezpośredniego w nawiązywaniu słownych kontaktów.
Bezpośredniość pisarza szybko urosła do niebezpiecznych granic. Wodząc po sali oczami, wypatrzył kilka dziewcząt.
– O, są i panie studentki! Czego się gapicie na mnie? Kiedy się ostatnio myłyście?!
Kilka mniej odpornych dziewcząt zerwało się z krzeseł. Te, które pozostały, zaczęły równać do rozochoconych studentów, bijąc brawa popijającemu piwo Himilsbachowi. Jednak i one po następnych prowokacjach opuściły miejsce autorskiego spotkania. Wraz z nimi wyszła większość studentów... Wszystko więc przebiegało tak, jak postanowił Himilsbach. W ten sposób utrwalał własną legendę...

A jednak zdolny do wszystkiego.
Na planie filmowym rzeczywiście coś Himilsbacha blokowało – zapewne kompleksy i obecna gdzieś głęboko świadomość, że nie jest dobrym aktorem. Dopiero – jakbyśmy dziś powiedzieli – w „realu” objawiał w pełni swoje zdolności. A zdolny był do wszystkiego, szczególnie po spożyciu odpowiedniej ilości alkoholu. Dlatego w cytowanych tu anegdotach z Himilsbachem w roli głównej tak często pojawiają się słowa prawie w całości wykropkowane.
Niektóre wygłaszane przez Himilsbacha zdania utkwiły w pamięci świadków bądź współuczestników jego przygód nie tylko dlatego, że były zabawne czy bulwersujące. Czasami, może zupełnie przypadkowo, w tych lapidarnych, okraszonych podwórzową łaciną stwierdzeniach, kryły się podteksty wręcz filozoficzne.
– Pewnego upalnego dnia po całej Warszawie szukaliśmy z Jankiem Himilsbachem piwa, oczywiście ciepłego, bo w tamtych czasach innego nie sprzedawano – wspomina satyryk Jan Pietrzak. – Zmęczeni bezskutecznymi wysiłkami usiedliśmy na murku przy ulicy Książęcej na Placu Trzech Krzyży. Wokół trwały prace budowlane, zrywano asfalt, układano płyty chodnikowe. Janek chwilę się temu wszystkiemu przyglądał, przełknął resztkę śliny i wygłosił swoje życiowe motto

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.csreggae.pun.pl www.logistyka-wscil.pun.pl www.16pdharbor.pun.pl www.gdynia1dlo.pun.pl www.gra-metin.pun.pl