#1 2012-09-17 14:02:24

Driada

Administrator

Zarejestrowany: 2012-02-11
Posty: 286
Punktów :   

Obyczaje barmańskie

Czas i miejsce na wino
www.swiat-alkoholi.pl


Lubię podróżować i w trakcie wyjazdów poznawać to, co pijają ludzie miejscowi, a co jest tak zwanym winem della casa – czyli domowym w danej restauracji. Jest to dla mnie tak samo ważne, jak poznawanie tamtejszej historii, kultury, architektury. Kuchnia i wino – to nieodłączne elementy tego świata – uważa Jacek Cygan.

Świat Alkoholi: Czy w pana rodzinie istniała tradycja domowych nalewek? Zaczynam akurat od tego zagadnienia, bo jest to ostatnio temat modny. Prawie każdy opowiada o tym, jakie wspaniałe nalewki wytwarza bądź przynajmniej chwali się ojcem lub dziadkiem, którzy z nalewek słynęli. Jak więc wygląda to w pana w przypadku?
– Jacek Cygan: Jak daleko sięgam pamięcią, nikt z mojej rodziny nie zajmował się nalewkami. Nikt nie produkował również win porzeczkowych. I mam w związku z tym wspomnienia, jeszcze z okresu młodzieńczego, że jak gdzieś piłem takie wina, to mi one raczej nie smakowały. I do dziś, jak ktoś mnie częstuje czymś takim, to się troszeczkę wzdragam, bo nie jest to alkohol moich marzeń. Nalewki natomiast uwielbiam. Listopadowy chłód, kiedy człowiek nie może się rozgrzać, najlepiej pokonać taką dobrą naleweczką, na przykład dereniówką. Mój przyjaciel, realizator dźwięku, wspaniały muzyk i producent muzyczny Rafał Paczkowski zawsze ma jakieś nalewki w domu i często w taki dżdżysty, chłodny dzień, kiedy do niego wpadam, wypijamy sobie po kieliszeczku.
– A może ma pan jakieś osiągnięcia na polu produkcji nalewek?
– Nie, nie ciągnie mnie w tym kierunku.
– Rozumiem, woli pan skupić się na ich konsumowaniu. Wiemy już, że lubi pan dobre nalewki, a co poza tym? Jakie trunki należą do pana ulubionych?
– Wyznaję zasadę, że jest odpowiedni czas i odpowiednie miejsce na każdy alkohol. Jeżeli rozpoczynamy jakieś spotkanie biesiadne – kolację czy obiad – to dobrze jest zacząć od aperitifu a skończyć na digestifie. Na początku trzeba jakoś rozgrzać żołądeczek, jak twierdzą mądrzy filozofowie od funkcjonowania organizmu, potem do jedzenia napić się tego, co akurat nam dyktuje dusza i co pasuje do potraw – bo wiadomo, że wino nie istnieje samo, tylko z jedzeniem – a skończyć jakimś dobrym digestifem: kieliszeczkiem grappy, calvadosu, jakiegoś ziołowego specyfiku, np. włoskiego Amaro Montenegro. Żeby jakoś to wszystko się zamknęło pewną klamrą. Jestem zwolennikiem harmonii w kontakcie ze światem trunków.
– Sporo pan podróżuje. Czy są jakieś ulubione przez pana strony świata? Ale ulubione ze względu na ich walory kulinarno-trunkowe...
– Oczywiście. Jest to zdecydowanie Europa. Są to miejsca, w których czuje się kulturę, w których wręcz oddycha się kulturą. I dlatego zdecydowanie są to Włochy, Francja, Hiszpania. Lubię tam jeździć, przebywać, poznawać te miejsca. A więc krąg śródziemnomorski. Lubię bywać tam, gdzie legioniści rzymscy zanieśli w plecakach sadzonki winogron. Oni wyznaczyli mi teren, po którym lubię buszować. I to nie tylko ze względu na wino. Chodzi mi również o tamtą kulturę, architekturę, światło. Po prostu coś mnie tam ciągnie.
– Czy ma pan jakieś ulubione wino, czy też tak jak w przypadku innych trunków uważa pan, że wszystko zależy od czasu i miejsca?
– Bardzo lubię poznawać nowe rzeczy. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: wjechaliśmy do jakiegoś nieznanego miasteczka, weszliśmy do kościoła – we Francji, we Włoszech, w Hiszpanii. Obejrzymy witraże, freski, a potem wyjdziemy i nagle poczujemy jakiś zapach, bo akurat zbliża się pora lunchu. I widzimy, że w rynku jest kilka piekarni, a tylko przed jedną z nich stoi długa kolejka po bagietki; że jest kilka ogródków restauracyjnych, a tylko w jednym z nich prawie wszystkie stoliki są zajęte, w innych jest pusto. I ja właśnie marzę w takiej chwili, aby zająć ostatnie wolne miejsce w tym zatłoczonym ogródku, bo ten tłok to dla mnie czytelny sygnał, że w tym miejscu mogę oczekiwać czegoś dobrego. Lubię poznawać to, co jest najbardziej charakterystyczne i najlepsze w tym konkretnym miejscu, w którym akurat jestem. Kiedy odwiedzam Toskanię, staram się pić wino z Toskanii. Ostatnio byłem w Salzburgu i musiałem oczywiście spróbować tamtejszego wina. Zawsze jestem ciekaw, co może mi polecić kelner – może dzięki temu odkryję coś nowego? Lubię poznawać to, co pijają ludzie miejscowi, to, co jest tak zwanym winem della casa – czyli domowym w danej restauracji. Jest to dla mnie tak samo ważne, jak poznawanie tamtejszej historii, kultury, architektury. Kuchnia, wino – to przecież nieodłączne elementy tego świata. Wydaje mi się, że po to tam jadę, aby poznać również takie jego aspekty. Nie jestem tego typu człowiekiem, który ma swoje jedno ulubione wino, i wszędzie wymaga, żeby ono było, i robi awantury w restauracji, że nie ma tego Bordeaux, które on tak lubi. Przeciwnie, staram się „nie szpanować” i w chińskiej restauracji nie upieram się, że nie wypiję nic innego, tylko Barolo, bo ja pijam tylko Barolo i musi być Barolo...
– Jak kształtowały się pańskie gusty? Czy jakieś doświadczenia z młodości wpłynęły na dzisiejsze pana upodobania?
– Kiedyś, kiedy byłem może w pierwszej, a może w drugiej klasie licealnej razem ze starszą o cztery lata siostrą kupiliśmy butelkę wina Bacchus – bułgarskiego czy rumuńskiego, dziś już nie pamiętam. Było to słodkie wino i bardzo mi smakowało. Wydawało mi się wtedy, że to co dobre, musi być słodkie. Ale to chyba przywilej pewnego wieku. Teraz już tak nie uważam.
– Panie Jacku, jako autor piosenek jest pan od lat związany ze środowiskiem muzyków: twórców, wykonawców, wokalistów, instrumentalistów. Panuje powszechnie takie przekonanie, że jest to środowisko wybitnie „rozrywkowe” – i nie o charakter wykonywanej pracy tu chodzi. Morze alkoholu, balangi do białego rana – takie wyobrażenie, być może nieprawdziwe, o życiu artystów estrady jest dość popularne. Niełatwo chyba zachować przez długie lata zdrowie i dobrą kondycję przebywając na co dzień wśród takich ludzi?
– Oczywiście obraz przez panią nakreślony nie odpowiada prawdzie. To jeden z mitów, jakie funkcjonują w świadomości społecznej. Tymczasem prawda jest taka, że przebywanie na scenie to bardzo ciężka praca i trzeba być w dobrej formie, żeby to udźwignąć, żeby zachować umiejętność nawiązania kontaktu z publicznością. Dla kogoś, kto jest po całonocnej balandze, kto napił się i jeszcze nie zdążył wytrzeźwieć jest to po prostu niemożliwe. Ludzie estrady pracują bardzo ciężko, widać nieraz zresztą, że pot się z nich leje. Opowiadał mi kiedyś jeden ze znajomych, jak w latach 60. ubiegłego wieku w którejś ze stoczni – w Gdańsku lub w Gdyni – zorganizowano koncert grupy Tomasza Stańki, doskonałego jazzmana. Odbywało się to na hali produkcyjnej. Stańko z zespołem grał, a robotnicy słuchali i patrzyli na to z absolutną nieufnością: co to jest, jakaś kocia muzyka? Ale w pewnej chwili zobaczyli, że z tych muzyków leje się pot – bo oni w to granie wkładali całą duszę i serce. I robotnicy dopiero zrozumieli, że to jest taka sama ciężka praca jak ich praca. Tak to właśnie jest z artystami. Można, oczywiście, ponieważ to są ogromne stresy, rozładować się po koncercie wypijając lampkę szampana czy szklaneczkę whisky, ale jeżeli nazajutrz znów ma być koncert, to wykluczone jest jakiekolwiek balangowanie. Naprawdę wielki artysta nie pozwoli sobie nigdy na nieuszanowanie i zlekceważenie publiczności w ten sposób, że wyjdzie na scenę nie w pełni sprawny czy na kacu.
– Ale na pewno był pan nieraz świadkiem postępującego procesu czyjegoś upadku czy przedwczesnego końca kariery – właśnie wskutek nadmiernego i zbyt częstego „rozładowywania stresów”.
– Owszem, widziałem artystów w różnej formie, ale potrafili się z tego podnieść. Zawsze sobie tłumaczę, że poruszanie się w tym świecie, w którym nie ma wymiernych kryteriów, gdzie nie wiadomo, czy ta piosenka jest dobra, czy ten utwór jest dobry, czy ten wiersz jest dobry – to jest szalona walka ze stresem. Człowiek zestresowany nie ma innej możliwości rozładowania się, tylko musi jakoś zagłuszyć w sobie tę wrażliwość. To już niemal symboliczne, że pije wielu poetów, malarzy. Ja zawsze staram się ich zrozumieć, bo sam wiem, jak ciężki jest stres, kiedy człowiek coś zrobi, wydaje mu się, że jest to wspaniałe, a nikt na tym nie chce się poznać. Wtedy naprawdę nie wiadomo co ze sobą zrobić. Nieraz lepsza jest butelka wódki niż zawał.
– Pan chyba nie miał specjalnych problemów z krytyką? Zawsze raczej był pan wymieniany jako przykład autora świetnych tekstów piosenek.
– O, nie, nie. Nie zawsze. Pamiętam, że kiedy jeszcze był prawdziwy festiwal w Opolu, to wychodziłem ostatni z hotelu „Opole”, w którym odbywały się bankiety po koncertach. Kiedyś w koncercie premier miałem swoją piosenkę „Czas nas uczy pogody” i razem z wykonawczynią, Grażyną Łobaszewską wiązaliśmy z tą piosenką duże nadzieje: że zaistnieje, dostanie nagrodę. Niestety, w tym koncercie nagrody dostały jakieś piosenki, które już dzisiaj kompletnie przepadły w zapomnieniu, nikt o nich nie pamięta, a „Czas nas uczy pogody” w ogóle pozostała niezauważona. I siedzieliśmy z Grażyną w tym hotelu „Opole” nad ranem i po prostu – co tu dużo mówić – wyliśmy gdzieś w duszy. I żeby zagłuszyć ten stan, tak żeśmy sobie bankietowali. Pamiętam, że przyszedł wtedy do nas Jonasz Kofta, poprosił mnie na bok i powiedział, że bardzo żałuje, że taka piękna piosenka nie dostała żadnej nagrody, że on jest w tym momencie ze mną. I to mi wtedy szalenie pomogło. Ale nieraz są takie momenty, kiedy stres i napięcie są tak duże, że aby przeżyć, trzeba się jakoś ratować.
– Wiemy więc już, dlaczego artyści, ludzie wrażliwi, piją alkohol. Wiemy, że pan ceni sobie różne smaki – zarówno jeśli chodzi o trunki, jak i o kulinaria. A czy zdarza się panu od czasu do czasu coś ugotować?
– Nie! Nigdy!
– Dlatego, że ma pan dwie lewe ręce, czy dlatego, że się panu nie chce?
– Dlatego, że mam bardzo utalentowaną kulinarnie żonę. Ona z taką łatwością i lekkością to robi, tak szybko i tak mądrze, z takim talentem, że nie ma sensu, abym jeszcze ja zabierał się za gotowanie. Ale za to zawsze robię herbatę czy kawę, otwieram wina, dbam o to, aby wino pooddychało, przygotowuję aperitify i digestify. Także przydaję się w domu do tych celów.
– Czy wina kupuje pan po prostu w sklepie, czy też może korzysta z usług jednego dostawcy?
– Z winami bywa różnie. Są wina, które pije się na co dzień, i one nie mogą być za drogie, bo człowiek by zbankrutował. Ale też nie mogą być złe. Szukam takich win w różnych miejscach: i w piwnicach win, i w sklepach. Niedawno na mojej ulicy otworzył swój sklep Marek Kondrat i ma tam bardzo dobre wina. Jest tam ogromny wybór takich „normalnych” win włoskich, do picia, nie do podziwiania. Bardzo sobie cenię dobre wina na co dzień, bo nie jest sztuką kupić np. jakiegoś dobrego Medoca, który kosztuje majątek, ale jest sztuką kupić dobrego Burgunda w normalnej cenie. Czasami zdarza nam się przywieźć z podróży butelkę jakiegoś wyjątkowego wina, które leży i czeka na swój czas.
– Ma pan obficie zaopatrzoną piwniczkę?
– Proszę pani, piwniczka, to nie są wina do picia. Piwniczka – to są wina do leżenia. One leżą i raz od święta coś się z tej piwniczki wypije. Natomiast wina do picia po prostu kupuję i one długo miejsca w domu nie zagrzewają. W piwniczce są przechowywane różne skarby, i to niekoniecznie ze względu na ich cenę. Moimi skarbami są wina kupione w winnicach, w których byliśmy z żoną podczas swoich podróży, jak np. Chianti od hrabiego Dzieduszyckiego, z napisem na etykiecie Chianti Dzieduszycki. Mam wino z polskiej winnicy w Burgundii – producent nazywa się Heresztyn a jego rodzina pochodzi z Kresów Wschodnich. On już urodził się we Francji, ale mówi po polsku. Są więc takie wina, z którymi łączy nas pewien sentyment. To nie sztuka zajść do sklepu, kupić drogie wino i położyć je w piwniczce. Prawdziwy miłośnik wina ma do niego bardzo emocjonalny stosunek i właśnie ta buteleczka, która przejechała trzy tysiące kilometrów jest bardzo ważna i cenna. Leży w piwniczce i czeka na jakąś specjalną okazję, żeby ją wypić.
– Można więc powiedzieć, że jest pan kolekcjonerem wina.
– Właśnie nie jestem. Powiedziałbym raczej o sobie, że jestem „emocjonatem” wina, bo mam do niego bardzo emocjonalny stosunek. Kolekcjonerstwo wiąże się z pewną kalkulacją, usystematyzowaniem. Ja mógłbym może być kolekcjonerem motyli, ale nie wina. Mam do niego zbyt osobisty stosunek. Poza tym co to za kolekcja, jeżeli eksponaty zaraz zostaną wypite.
A niech mnie pani jeszcze zapyta o moje marzenia.
– Bardzo proszę. O co poprosiłby pan złotą rybkę złowioną podczas urlopowego wędkowania?
– Mamy z moim artystą Rysiem Rynkowskim ulubione wino, które się nazywa Vega Sicilia Unico, jest to wino hiszpańskie, ze Starej Kastylii. Jak mamy jakąś naprawdę specjalną okazję, okrągłą rocznicę na przykład, to sobie pozwalamy na wypicie tego wina. I gdyby złota rybka miała do podarowania jakąś buteleczkę typu magnum wina Vega Sicilia Unico – to bardzo proszę, żebyśmy mogli wypić za błędy.
– Czego panu i panu Ryszardowi serdecznie życzę. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Janka Werpachowska
Fot. Marcin Łukaszewicz

Jacek Cygan
Jest autorem niezliczonej ilości tekstów piosenek, śpiewanych przez najpopularniejszych polskich wykonawców. Niemal „etatowym” odtwórcą tekstów Jacka Cygana jest Ryszard Rynkowski. Przygoda Jacka Cygana z estradą i z piosenką rozpoczęła się w zespole Nasza Basia Kochana. Przez jakiś czas, już jako znany twórca tekstów piosenek, prowadził w TVP program „Dyskoteka pana Dżeka”, w którym występowały dzieci lub nastolatki. Dziś wiele z nich to znane gwiazdy estrady np. Natalia Kukulska, Krzysztof Antkowiak, Edyta Górniak. W programie Idol w odróżnieniu od innych jurorów, traktował młodych wykonawców uprzejmie i życzliwie, jednak sprawiedliwie, nie tolerując estradowej szmiry. Jak sam mówi, w świecie alkoholi, podobnie jak w muzyce i w życiu najwyżej ceni sobie harmonię.

Poproszony o notkę biograficzną, Jacek Cygan posłużył się kilkoma cytatami ze swoich piosenek:
Jacek Cygan, poeta, autor tekstów piosenek, librecista. Współpracuje z czołówką polskiej estrady.
Wiek: za młody na sen.
Najbardziej dumny jestem z cytatów-wizytówek, które weszły do potocznego języka. Przy ich użyciu stworzyć można np. taki oto zapis refleksji o życiu:
Czas nas uczy pogody. Jaka róża, taki cierń. Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę... Czego może chcieć od życia taki gość jak ja? Życie jest nowelą.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.hogwartx.pun.pl www.dfpolska.pun.pl www.probleszno.pun.pl www.granarutoo.pun.pl www.gazeta-gwiazda.pun.pl