#1 2012-09-13 08:37:14

Driada

Administrator

Zarejestrowany: 2012-02-11
Posty: 286
Punktów :   

Obyczaje barmańskie

Rzadko siadam do kieliszka
www.swiat-alkoholi.pl




– Wojciech Koronkiewicz: Opisał pan bardzo smakowicie balangi, które odbywały się niegdyś w SPATiF-ie. Nie wie pan, gdzie teraz balują literaci?
– Janusz Głowacki: Chyba w ogóle nie balują. Większość z tych, z którymi ja balowałem to już zmarła. I się chyba wszystko skończyło? Teraz SPATiF jest już tylko znakiem, byłem tam dwa razy, zajrzałem przypadkiem, trudno poznać to miejsce. Są pewnie jakieś młodzieżowe knajpy, ale mnie tam już nie wpuszczają. Poza tym nie słyszy się już o takich balangach jak niegdyś, kiedy literaci to potrafili naprawdę. Zwłaszcza pokolenie „Współczesności” – Irek Iredyński, Romek Śliwonik. Kiedyś wszedłem do SPATiF-u, a tu powywracane stoliki, ktoś wychodzi z toalety cały zakrwawiony, więc pytam się szatniarza: „Co się dzieje?”. Na co pan Franio odpowiada: „Przyszli młodzi lirycy ze „Współczesności”.
To był taki czas, że pisarze się bili. Był w tonie taki zbuntowany chuligan-pisarz. Coś, co zostało jeszcze z tradycji Marka Hłaski. Upić się i pobić. A swoją drogą, nie były to najłatwiejsze czasy do publikowania. Jak wiadomo, nie wszystko można było napisać, więc marnowanie zdrowia i talentu dodawało szyku.
– Podał pan niezwykle ciekawy przepis na drinka, który robił Władysław Komar. Ćwiartka wódki do rosołu i należało to wypić duszkiem. Zna pan jeszcze jakieś ciekawe przepisy na drinki? Podobno potrafi pan odróżnić oczyszczoną politurę od denaturatu. Jak smakuje politura?
– No tu się chciałem trochę popisać. To były takie czasy, gdy się piło bardzo dużo rozmaitych wynalazków. Nie zawsze były pieniądze na alkohol i szukanie ekwiwalentów było swego rodzaju stylem bycia. W rzeczywistości denaturatu spróbowałem tylko raz i momentalnie wszystko wyrzygałem. Ale oczywiście wysłuchiwałem nieraz opowieści, że jak się wypije szklankę mleka po denaturacie to się nie ślepnie. Poza tym pito masowo wodę fryzjerską. Flaszki z tym specyfikiem nazywano „pykówki”, gdyż miały bardzo mały otworek i zawartość wyciekała w małych dawkach z owym charakterystycznym pykaniem. Wyglądało to bardzo zabawnie, ponieważ ludzie mimo wszystko starali się pić to bardzo uroczyście. Stukali się owymi buteleczkami niczym kieliszkami. Piło się wszystkie płyny. Celował w tym zwłaszcza Himilsbach. Przepisów żadnych panu nie podam. Ale z tego co słyszałem, jeśli już zdecydujemy się na wynalazki to podobno spirytus lotniczy jest lepszy od denaturatu.
Nie wiem zupełnie czy istnieje moda na upijanie się wśród młodych polskich literatów?
– Sporadyczne przypadki. Mamy wolny rynek, kapitalizm i w modzie jest wydawanie książek oraz zarabianie pieniędzy. Teraz więc i my zmieńmy klimaty. Zaczęliśmy od tej najniższej półki z denaturatem, pora spojrzeć na najwyższą półkę. Co się pija w wielkim świecie, co się pija w Hollywood? Jaki alkohol zrobił na panu największe wrażenie? Ulubiony alkoholol?
– To wszystko zależy od pory roku i pory dnia. Od temperatury na zewnątrz. Lubię bourbona. Ostatnio kupiłem na lotnisku butelkę whisky. Przez snobizm. Ktoś powiedział: „O! To jest bardzo dobra whisky”. I poczułem, że jak nie kupię tej butelki, to ta kobieta zacznie mnie gorzej traktować. Czyli zrobiłem to ze strachu, żeby mój image się nie zepsuł. To było jakieś Chivas Regal, za sto dolarów w ozdobnej porcelanowej flaszce. Było tego bardzo mało, ale rzeczywiście fantastyczne. To znaczy, wystarczyło otworzyć butelkę, aby rozszedł się niebiański aromat. Wystarczyło wypić kropelkę, aby ów niezwykły smak rozlał się po całym ciele.
Przed laty piło się zupełnie w innym celu. Piło się, aby jak najszybciej się upić. A teraz żeby było miło, żeby smakowało. Wódka na ogół jest ohydna. Na czysto, sama. Kiedyś, w dawnych czasach pijałem więc harcerzyki, czyli wódkę z sokiem pomarańczowym. W Ameryce też się zresztą mówi na to podobnie – „scout”. Wczoraj piłem wódkę z sokiem jabłkowym.
– Żubrówkę?
– No właśnie. To się jakoś inaczej nazywa.
– Szarlotka.
– Zgadza się. Pierwszy raz Szarlotkę zaproponował mi polski wicekonsul w Nowym Jorku. Jakiś rok temu. Lubię też klasyczny zestaw, czyli gin z tonikiem. A co na mnie zrobiło największe wrażenie? U Chandlera się piło wytrawne martini, a ponieważ Chandler należał do moich ulubionych pisarzy, to kiedy pojechałem do Ameryki, przez kilka lat piłem martini dry.
– A jakie alkohole były w barku limuzyny pani Heinz, żony Johna Kerry’ego, multimilionerki od keczupu?
– Ja nie jechałem limuzyną pani Heinz.
– Napisał pan w swojej książce, że wracał tą limuzyną z teatru i podał inny adres, gdyż wstydził się pan swego adresu.
– A tak. Ale na premierach teatralnych w Ameryce podaje się alkohol w dużych ilościach. A że to była akurat wielka premiera musicalu „Cats”, więc i przyjęcie było godne. Byłem wówczas w stanie zupełnego oszołomienia i na nic nie zwracałem uwagi. Nie sprawdzałem już zawartości barku.
– Słuchając pana odnoszę wrażenie, że nie jest ważne – co się pije, ale w czyim towarzystwie się pije.
– No bo tak to właśnie chyba jest? Tak samo, jak nieważne jest gdzie się pije. Dekoracje się zmieniają, a ludzie są najważniejsi. Pisarze w Ameryce bardzo mało piją. Poza Kurtem Vonnegutem, który pije bardzo dużo. Ale już Kosiński nie pił w ogóle. Tam jest inna kultura. Bardziej w stronę narkotyków niż alkoholu, a alkohol pije się ostrożnie. Wypija się jednego i już.
– Jednym słowem dobrego towarzystwa do kieliszka tam brak.
– Ja już bardzo rzadko siadam z kimś do kieliszka. Bo to muszą być naprawdę fajni ludzie. U mnie to się wiąże z młodością. Poznałem wówczas fantastycznych ludzi. Byli bardzo dowcipni, atrakcyjni, zaskakujący. Te rozmowy, któreśmy prowadzili, miały wdzięk, były śmieszne, a też zdarzało się, że inteligentne. Picie ze Zdzisiem Maklakiewiczem czy Jankiem Himilsbachem było nieco groźniejsze, gdyż Janek jak się upijał, to zaczynał szaleć. Ale mimo wszystko było to zabawne. Improwizowało się. Staszek Grochowiak wymyślał limeryki. Maklakiewicz stawał się miejscowym chochołem i snuł swoje opowieści o polskim bohaterze niedorzecznym. Piękne to były historie i nawet próbowałem je kiedyś zapisać, ale to się nie udało. Pozbawione swoistego wdzięku jakiego nadawał im Zdzisio traciły sens.
Oczywiście, jeśli były jakieś piękne panienki, to wcale nie przeszkadzało, a jeszcze właśnie dodatkowo mobilizowało do bycia błyskotliwym, zabawnym i elokwentnym. I ja praktycznie wtedy chodziłem co wieczór do SPATiF-u, ale nie po to by jeść, ale by się napić w gronie przyjaciół. I żeby się coś działo. Zresztą ja piszę o tym wymieszaniu swoistym, gdy siadał między nami Antoni Słonimski. A teraz? Ja już nie znam takich błyskotliwych, zabawnych ludzi po prostu. Nie wiem, czy są jeszcze w ogóle tacy? Pewnie muszą być. Bo z dobrym towarzystwem do kieliszka jest tak samo, jak z dobrym towarzystwem w ogóle.
I to nie muszą być wcale pisarze (nie znoszę rozmów o literaturze) czy luminarze nauki. Bardzo fajnie jest, gdy towarzystwo jest wymieszane, pochodzi z różnych środowisk. Tak bywało na przyjęciach w domu Zdzisia Maklakiewicza. To kolejne miejsce na mapie ówczesnej Warszawy, gdzie się bardzo często wpadało. Balangi trwały tam do rana. Rano budzili się ludzie zupełnie sobie nieznani i przerażeni – skąd się tu wzięli? Pierwszą rzeczą, jaką robili, było sprawdzenie czy mają jeszcze zegarek i portfel. A potem następował płacz i jęki. Ktoś szlochał, że stracił właśnie pracę. Inny rozpaczał, że żona go zabije. Ale to było upijanie się. A teraz już mało kto się upija. Jeśli już, to się tym nie chwali. Bo teraz się nie upija, a pije. Ja już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz się upiłem. Rycerze okrągłego stołu to by było niezłe towarzystwo do picia.
– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Wojciech Koronkiewicz
Fot. Autor i PAP

Janusz Głowacki
Dramaturg, prozaik, felietonista, autor scenariuszy filmowych. Studiował historię na Uniwersytecie Warszawskim, potem przeniósł się na wydział aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Wyrzucony za zupełny brak zdolności i cynizm, wrócił na UW i ukonczył wydział Filologii Polskiej. Wydał kilka tomów opowiadań, m.in. „Wirówka nonsensu”, „Polowanie na muchy” i inne. Światowy sukces przyniosły Głowackiemu sztuki teatralne, m.in. „Kopciuch”, „Polowanie na karaluchy”, „Antygona w Nowym Jorku”. Jego sztuki grane są w Nowym Jorku, Los Angeles, Las Vegas, Toronto, Londynie, Marsylii, Sydney i Bonn, a także w Pradze, Warszawie, Moskwie, Petersburgu, Dagestanie, Seulu i Tajpej. Głowacki był wykładowcą na Columbia University, Bennington College, i wizytującym dramaturgiem w New York Public Theater, Mark Tapper Forum w Los Angeles i Atlantic Center for the Arts na Florydzie. Szereg jego artykułów i esejów ukazało się w New York Timesie. (opr. dz)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.gra-metin.pun.pl www.16pdharbor.pun.pl www.kaliscyszczypiornisci.pun.pl www.logistyka-wscil.pun.pl www.csreggae.pun.pl